Po dłuższej przerwie wraca mój Ojciec z kolejnymi historiami z jedzeniem w tle. Życzę miłej zabawy i zapraszam do komentowania – śledzi wątek regularnie i pewnie będzie odpowiadał na Wasze wszystkie pytania.
Obżarstwo na dożynkach.
Kilka lat temu zostaliśmy zaproszeni do dużej wsi na dożynki. Na stadionie w koło były ustawione stragany gdzie reprezentanci okolicznych wsi i kół gospodyń wiejskich prezentowali swoje produkty. Było tam wszystko, różne ciasta, wyroby wędliniarskie, pasztety, smalec z różnymi dodatkami i oczywiście swojej produkcji wódeczka – ale tylko dla znajomych. A że byliśmy zaproszeni to się załapaliśmy. Oczywiście zadbano o oprawę artystyczną była estrada, orkiestra strażacka i różne występy. Ponieważ uwielbiam sport to zrobiłem dwa kółka i przestałem rozróżniać smaki.
Ale kaczki faszerowanej i piernika nie zapomnę. Przepis przekazywany jest z pokolenia na pokolenie od 200 lat. Piernik był wilgotny i pulchny jak to osiągnęły tego do dziś nie wiem. Pisząc to narobiłem sobie takiego apetytu, że w tym roku w sierpniu pojadę znowu, tylko po to żeby spróbować tego piernika. Zresztą ciasta pieczone w piecach opalanych drewnem to tak jak pisałem wcześniej inna bajka. Ciastem drożdżowym można się zajadać. Wstęp na te dożynki jest wolny przychodzi kto chce, później jest zabawa do wieczora. Polecam.
Jak ryzykowaliśmy życiem dla sucharów.
Co roku przed końcem wakacji przyjeżdżali saperzy. Rozbijali obóz na polanie w lesie gdzie było boisko do gry w siatkówkę. Przez dwa tygodnie nie było grania wcale się tym nie martwiliśmy bo do boiska szkolnego było 300 m. Celem ich przyjazdu było wyszukiwanie niewypałów z czasów wojny. I tu wkraczaliśmy do akcji nikt lepiej nie wiedział gdzie ich szukać jak my, ponieważ przygotowywaliśmy się na ich przyjazd. Ulicę naszą otaczał z trzech stron las w którym bawiliśmy się w podchody i chowanego. Dzięki temu znajdowaliśmy dużo niewypałów i różnego wojennego żelastwa jak: karabiny, bagnety i nawet mieliśmy małe działko przeciwlotnicze. To wszystko gromadziliśmy na małej wysepce na rzece, latem wody w niej było bardzo mało sięgała trochę powyżej kostek. Arsenał, jak nazywaliśmy, potrzebny był do walk z chłopakami z sąsiedniej ulicy. Najwięcej to mieliśmy bomb lotniczych takich z wiatraczkami. Bomby te ukrywaliśmy w lesie dość daleko w różnych miejscach.
Gdy przyjeżdżali saperzy okolica była przez nas wyczyszczona więc zgłaszaliśmy się do Dowódcy że możemy pokazać gdzie są niewypały. I tu była cała radość jeździliśmy z Dowódcą gazikiem za nami w Starze saperzy. Oczywiście bardzo kluczyliśmy po lesie nie mogąc przypomnieć sobie gdzie są niewypały, żeby jak najwięcej się najeździć. Trwało to kilka godzin wracaliśmy do obozu gdzie dostawaliśmy wojskową wiejską zupę z kociołka na kołach. Zupa smakowała po takiej podróży fantastycznie, było w niej wszystko, warzywa, mięso, kiełbasa, kartofle i kluseczki. Zapach którego nie osiągnie się gotując na kuchni gazowej lub elektrycznej. Ogień ma moc magiczną. Jak będziecie mieli okazję spróbujcie. Ja często jadłem potrawy przyrządzane w garnkach żeliwnych na kuchni opalanej drewnem i węglem.
Na wynos były suchary, których nie jadłem już nigdy później. Prostokątne 10×10 cm. i grubości 1 cm. Zajadaliśmy się tymi sucharami jakby to były najlepsze słodycze. Ale nic nie trwa wiecznie. Dowódca domyślił się że my wcześniej chowamy niewypały i przekupił dziewczyny, które nas zdradziły, dowiedział się gdzie mamy arsenał. Przyjechali Starem i prawie połowę załadowali, tak że zostaliśmy rozbrojeni ale kto wie może uratował nam życie. Rok później pięciu kolegów z naszej szkoły w wieku 10-13 lat, którzy mieszkali na wsi 1,5 km od miasteczka rozerwała mina przeciwczołgowa. Tak że nie były to żarty.