To nie moje przeżycia ale mojego Ojca (też Karola i nie zakonnego), który usiadł i zaczął je spisywać. Podesłał mi wczoraj pierwszą garść i uznałem, że warto się tym z Wami podzielić. Postaram się regularnie wyciągać od Niego kolejne przygody – jeśli się spodobają będę je tu zamieszczał. Miłej lektury…
Jeżeli zadamy komuś pytanie co najbardziej lubi to długo się zastanawia i trudno jest na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Ja doszedłem do wniosku, że najlepiej wspominam potrawy jedzone w dziwnych okolicznościach lub gdy byłem głodny i jadłem coś innego niż zwykle lecz nie zawsze wiedziałem co jem.
Potrawy,których smak pamiętam do dziś lub te które miały dziwne zestawienie składników:
Pierwszą taką potrawą, którą mało kto jadł była „siara”. Co to takiego? Mleko od krowy, udojone tego samego dnia, w którym się ocieliła – pierwszy posiłek cielaka. Smaży się je na patelni i wychodzi coś jak omlet, pięknego żółtego koloru i konsystencji ptasiego mleczka. Serwuje się posypane cukrem czyli na słodko. Jadłem to w dzieciństwie i było pyszne.
Mając 12 lat wybrałem się na Warmii do znajomych mojej Mamy, którzy mieszkali w leśniczówce. Obok leśniczówki były dwa stawy a na strumyku wypływającym z jednego stawu zbudowana była zapora i mała elektrownia na potrzeby własne. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu okolicy wróciliśmy do leśniczówki na obiad, jedliśmy na dębowym stole pod jabłonką. Gospodyni podała kurczaka w potrawce. Mięso było bialutkie i tak delikatne, że oblizywaliśmy kosteczki i palce. Wszystkie składniki były jak dzisiaj byśmy określili – ekologiczne, prawdziwa śmietana, kartofelki z leśnego ogródka z koperkiem, aromat unosił się nad stołem. Po obiedzie gospodyni spytała czy wiemy co jedliśmy. Zdziwieni spojrzeliśmy po sobie i zgodnie odpowiedzieliśmy, że kurczaki. Okazało się że były to młode jastrzębie, które wypadły z gniazda – leśniczy znalazł je w lesie. Przez przypadek jadłem danie, którego nigdy w życiu już nie spróbuję.
W latach 60-tych przez długi okres, często jedliśmy kotlety mielone, które smakowały trochę inaczej. Pytaliśmy Mamę: z jakiego mięsa są te kotlety? Mówiła wtedy, że z różnego. Wszystko się wydało jak sąsiad zlikwidował hodowlę nurtii i przestaliśmy jeść tak często ten specjał, a te które jedliśmy później były już inne. Było to moje następne doświadczenie kulinarne z serii nie wiesz co jesz ale smakuje.
Rumunia – rok 1974, moje kochane Brasov, gdzie przeżyłem kilka lat później trzęsienie ziemi. Nocowałem u znajomej, która nazywała mnie Karolik i raczyła różnymi potrawami. Jak przyjeżdżałem z Ukrainy to Ona mnie odkażała. Najlepszym daniem był wyśmienity rosół z oliwkami i domowym makaronem. Zajadałem się u niej też ogórkami konserwowanymi razem z małą zieloną papryką tzw. czuszką, wrażenie niesamowite. Smakowało jak ogórek a piekło jak papryka. Dodam, że w tamtych latach to nikt w Polsce nie widział takiej papryki. Dostawałem słoiczki na wynos i przywoziłem do domu. Następnym razem zamiast słoików przywoziłem paprykę i zrobiłem sam. Kiedyś poczęstowała mnie flakami zaprawionymi śmietaną, również ciekawe doznanie kulinarne.
Któregoś razu również w Rumunii, a byłem tam ponad 20 razy, przyjechałem z przyjaciółmi. Prawdziwa uczta: miśnieńska porcelana, srebrne sztućce i oczywiście nie mogło zabraknąć mamałygi. Koleżanki nie mogły tego przełknąć i jak Sylwia wychodziła do kuchni podrzucały swoje porcje na mój talerz. Musiałem się spieszyć bo było by to podejrzane, że one puste talerze a ja pełny. Sylwia jak wróciła zobaczyła, że jem z takim apetytem, to zrobiła mi kilka dokładek przy aprobacie pozostałych, którzy wtórowali: o tak Karolik to uwielbia. Strasznie się objadłem i przyznam się szczerze – mam dość mamałygi do tej pory.
c.d.n.
Artykuł napisał Karol Kosiński – Profil na facebook
Mój tato opowiadał, że jadł w dzieciństwie wróble… Ja ostatnio miałem możliwość skosztowania koników polnych, ale nie skorzystałem…
a ja jadłam przepiórki,były fantastyczne,ale przepisu nie mam.Tam gdzie Karol był na wakacjach,ja również przeżyłam przygodę. Z wujkiem pojechaliśmy nad stawy rybne.Zastała nas burza(boję się do dziś panicznie)Schowaliśmy się pod bryczkę.Pioruny i błyskawice były okropne,wróciliśmy potem do domu pełni wrażeń i z kurkami wodnymi(drób wodny)smakowały znakomicie.Ciocia je upiekła….
Warmia była zasiedlona przez napływową ludność z różnych stron.Rodzina mego kolegi przyjechała z Mandżurii a dokładnie z Harbinu w Chinach.Dziadek jego w sędziwych latach zażyczył sobie przed smiercią żeby babcia ugotowała mu rosół z wróbli taki jak jadali w Chinach.Koledzy zlowili kilka wróbli i babcia spełniła to życzenie.
Szczęśliwy zmarł tylko nie wiadomo czy od rosołu czy ze starośći.