I znów wędrujemy przez historię 🙂 no może nie przez wieki ale zawsze. Wspomnień ciąg dalszy… tym razem wiejsko-sielsko.
Najzdrowsze śniadanie na świecie
Jak miałem 14 lat wybrałem się samodzielnie do wujostwa na wieś. Był to trochę wyczyn, odległość ok. 70 km a ja miałem niemiecką damkę marki Mifa, która chodziła naprawdę super ścigałem się z kolegami, którzy mieli kolarki i wygrywałem. Starsze siostry włożyły mi do plecaka zaadresowaną kartkę ze znaczkiem żebym jak tylko dojadę napisał. Takie czasy, nie było komórek. Tak więc napisałem pierwszego w swoim życiu sms-a. W poprzek kartki drukowanymi literami DOJECHAŁEM. Kartkę siostra przechowała do dzisiaj, tak że dowód jest. Na miejscu wszyscy gratulowali mi wyczynu. Najbardziej cieszył się Kosygin, który rzucił się na mnie i oblizywał. Wszystkie psy u wujka miały imiona dygnitarzy sowieckich ponieważ ich nie darzył sympatią. Był tez Chruszczow, Breżniew i inne. W tamtych czasach na wsi wszystkie dzieci pracowały więc ja też. Jednym z zajęć było paść krowy. Miałem ciężki długi wojskowy płaszcz, który służył mi też za koc.
Zabierałem do kieszeni jakieś smakołyki dla Kosygina, metalowy 0,5 litra, kubek i pajdę chleba z masłem. Chleb Ciocia piekła na cały tydzień, był to rytuał wyrabiała ciasto w drewnianej dzieży, smaku chrupiącej skórki nie zapomniałem do dzisiaj. Natomiast wyrób masła należał do mnie. Nie pałałem do tego zajęcia ponieważ trzeba było dość długo umiejętnie wyrabiać w drewniane bojce lub kierzynce, nazwy tego urządzenia są w każdym regionie inne. Pod czujnym okiem Cioci posiadłem tą umiejętność.
Ciocia przychodziła na pole z metalowymi wiadrami doić krowy. Ja za plecami czekałem z kubkiem, jak tylko udoiła tyle, że można było zaczerpnąć z wiadra to przerywała dojenie i nabierała mi kubek mleka. Uwielbiałem takie nie cedzone z pianką, od której miałem wąsy do tego pajda chleba z masłem. Smak tego śniadania jest nie zastąpiony. Nie wiem czy wiecie ale mleko traci 50% swoich wartości 10 min. od udojenia czyli teraz pijemy białą ciecz a nie mleko.
Wracając do wypasu Kosygin trochę pomagał ale jak dobroci z kieszeni się kończyły, swoim psim węchem wyczuwał i czmychał do domu. A ja czekałem aż pierwsza krowa się położy był to znak, że mogę wracać z wypasu. Od dziecka lubiłem słodycze i między innymi kogel-mogel jak wróciłem to Ciocia wypuszczała na podwórko kury a moim zadaniem było wytropić gdzie kura ma gniazdo. Nie zawsze mi się to udawało, tak kluczyła po sadzie między porzeczkami, że gubiłem ją z oczu. Ale i tak w nagrodę miałem jajka na kogel-mogel.
Ulubionym zajęciem było zwożenia do stodoły z pola zboża. Moim zadaniem było odpowiednio układać snopki na wozie. I pewnego razu jadąc na zakręcie zjechaliśmy wraz ze snopkami do rowu. Ułożyć z powrotem tego się nie dało musieliśmy zawieźć to co zostało i wrócić po resztę. Uwielbiałem jeździć konno, widziałem jak starsi chłopcy pływali przez staw na koniu. Tez chciałem spróbować i gdy płynęliśmy za mocno ściągnąłem cugle i koń zaczął się topić, ponieważ woda dostawała się do nozdrzy. Krzyczeli mi żebym puścił cugle a ja ze strachu jeszcze mocniej ciągnąłem. W końcu puściłem a koń wyciągnął głowę na powierzchnię i zaczął płynąć ku mojej radości. Mało brakowało a utopił bym konia.
Na wsi przygód był bardzo dużo wakacje przelatywały bardzo szybko.