Kurczak pieczony w glinie
W początkach lat 60-tych przyjeżdżały na Warmię tabory Cygańskie. Rozbijali obóz pod lasem na całe lato. Były to pięknie rzeźbione i pomalowane domy na kołach, które ciągnęły dwa konie. Domki te miały okna i drzwi. Będąc młodzieńcem chodziłem wspólnie z kolegami do nich. Rodzice nas wysyłali z produktami żywnościowymi tak zwyczajnie lub na wymianę. Była to podwójna korzyść, rodzice woleli dać żywność niż mieli oni kraść a my chętnie szliśmy z ciekawości.
Kiedyś poczęstowano nas Cygańską herbatą, która składała się z suszonych leśnych i ogrodowych owoców, liści pokrzywy, kwiatów dziurawca i wielu innych ziół. Największe nasze zdziwienie było jak z ogniska wygrzebywali czarne kule wielkości piłki. Okazało się, że były to kurczaki. Przyrządzali je w następujący sposób: po zabiciu patroszyli, odcinali głowę, łapy i końcówki skrzydeł. Następnie oblepiali gliną dość grubo i wkładali do ogniska zagrzebując w popiele podobnie jak się piekło ziemniaki. Po upieczeniu rozbijali glinę, która odchodziła razem z przyklejonymi do niej piórami. Teraz robimy to w bardziej cywilizowany sposób w rękawie foliowym ale smaków nie da się porównać. Niestety nas nie poczęstowano. W związku z powyższym postanowiliśmy kurczaka upiec sami.
Zorganizowaliśmy kurę – z tym nie było problemu u każdego z nas były w kurniku, po uczcie rozrzuciliśmy w sadzie pióra i winę zwaliliśmy na jastrzębia. Nad rzeką rozpaliliśmy ognisko i piekliśmy bardzo długo. Trochę się nam nudziło więc łowiliśmy w rzece kiełbie starym sprawdzonym sposobem, jeden unosił do góry brzeg dużego kamienia stojąc pod prąd a drugi widelcem przywiązanym do kija szybkim ruchem trafiał w rybę. Piekliśmy je nad ogniskiem były pyszne, nie miały prawie ości tylko kręgosłup.
Nadszedł kulminacyjny moment – rozgrzebując ognisko ktoś za daleko odrzucił palący się kawałek drewna i zapaliła się sucha trawa. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, zaczęliśmy gasić gałęziami i po pól godzinie ogień opanowaliśmy ku radości wszystkich, bo do lasu było blisko. W tym czasie kurczak trochę przestygł, rozbiliśmy glinianą skorupę i zabraliśmy się do konsumpcji a raczej do degustacji, bo było nas siedmiu to po niewielkim kawałku tylko każdemu się dostało. Najważniejsze, że mieliśmy swój cygański obiad.