Dziś będzie krwawo i pysznie 🙂 Wielkie świnie i eko-jedzenie 🙂
Świniobicie
Gdy przychodził listopad, często słychać było kwik zabijanych świń. Mieszkaliśmy na ulicy oddalonej od miasteczka o ok. 200 m. Ulice takie były w każdym miasteczku na Warmii, nazywane były z niemiecka Zydlągami. Były to poniemieckie wille z ogrodami i chlewikami, gdzie hodowano świnie, krowy, kury i króliki. Ogrody były duże od 5 do 10 arów. Był tam sad i grządki. W czasach powojennych rodziny tam mieszkające miały swoje warzywa, owoce, mięso i jajka.
Zabijaniem świń zajmowali się fachowcy, którzy za odpowiednia opłatą robili to szybko i sprawnie. Świnie miały ponad 200 kg i słonina musiała być na 4 palce dorosłego mężczyzny, minimum 8 cm – teraz jest grubości 1 cm. W tamtych czasach używało się dużo tłuszczu, który był bardzo przydatny. Drzwi od chlewika były zdejmowane i położone na podwyższeniu np. na pieńkach drewnianych. Na nich układano zabitą świnię i przystępowaliśmy do oczyszczania z sierści. Robiło się to na dwa sposoby opalało słomą lub tak jak my, poniemiecką lutlampą. Było w niej paliwo i zionęła jak miotacz ognia. Po opaleniu polewało się gorącą wodą i skrobało nożem, skórka musiała być różowiutka.
Pomagaliśmy przy tym i nie raz dostawaliśmy burę jak coś poszło nie tak. Sąsiad, który oprawiał świnię, zawsze pił ciepłą krew i jadł opalone ucho. Na sam widok dostawaliśmy drgawek. Ale nam dostawały się smakołyki w postaci smażonego mięsa z szynki i wątróbki. Mama, która ukończyła w Wilnie różne kursy kulinarne robiła to wyśmienicie. Jeżeli smakowało to nam młodzieńcom, to musiało to być dobre. Najlepsze były świeże kiełbasy. Fakt, że mięso było jak byśmy dzisiaj nazwali super, super ekologiczne. To takiego smaku w dzisiejszych czasach nie osiągniemy.
Należę do tych szczęśliwców co tak się odżywiali przez całe dzieciństwo. Ostatni raz taką świeżonkę jadłem w połowie lat 70-tych na Ukrainie. Przejeżdżaliśmy przez zagubiona w Karpatach wioskę, gdzie trafiliśmy na wesele. Młoda para dostała od nas prezenty, spodnie Super Rifle i bluzki. Zabawiliśmy tam jeden dzień i noc, przez co mieliśmy duże kłopoty na granicy nie obyło się bez prezentów, jak wjechaliśmy do Rumunii to z radości wypiliśmy po dobrym Rumuńskim szampanie – oczywiście jako lekarstwo po weselu.
Ale to se ne wrati. Szkoda.
Ach te zapachy dzieciństwa. A teraz dzieciaki na pytanie skąd się bierze hamburger stukają się w czoło i mówią: Jak to skąd? Z Maca!
Zastanawiałem się czyja to wina,że tak jest. Odpowiedź prosta nas wszystkich wychowujących następne pokolenia.
Dlatego cieszę się ogromnie, że moje latorośle wiedzą jak wygląda krowa czy świnka.