Namówiłem Daniela (dalej: Wielki Wódz) z HellOffice.pl na kolejną przygodę kulinarną czyli gotowanie obiadu. Skoro z zupą mleczną poszło mu nieźle, podobno jajecznicę robi dobrą to czemu nie placki szczególnie, że pochwalił się znajomością przepisu swojej Mamy.
Skoro tak, podstawy są to puszczamy chłopaka na głęboką wodę – idź i walcz, tylko zrób zdjęcia. W najgorszych koszmarach nie myślałem, że z bloggera walczącego w kuchni (no może i przy użyciu narzędzi ostrych) co najwyżej z żywym kurczakiem czy karpiem stanę się korespondentem wojennym. Starcie z plackami ziemniaczanymi czas zacząć – przejdźmy do konkretów.
Receptura niezwykle prosta:
- 1 kg ziemniaków (uwaga mała – jak na jedna osobę to stanowczo za dużo)
- 1 średnia cebula
- 3 łyżki mąki
- 2 jajka
- sól
- olej
No i zaczęło się cudownie, obrane ziemniaki i cebula. Przygotowane wszystkie sprzęty jak: łyżki, noże i miski, sokowirówka podłączona do prądu. Uzbrojeni po zęby więc do boju.
Odpalamy ciężki sprzęt w postaci sokowirówki pod, którą podkładamy miskę wrzucamy pokrojone ziemniaki i cebulę. Wszystko fajnie tylko dostajemy odłamkami i co dziwne to nasz sprzęt w nas strzela. Bałagan się zrobił ale to tylko rany powierzchowne i kuchnia w ziemniakach. Posprzątamy i ponawiamy atak. Dobra, mamy miskę pełną płynu z ziemniaków i cebuli przelejemy to do garnka bo okazuje się ciut mała. Zmieniając naczynie uzyskaliśmy większe pole rażenia i lekką przewagę na placu boju. Strategicznie wsypana została mąka, sól i jajka do płynu po czym wymieszane dokładnie czekało to tylko na przyjęcie ładunku wybuchowego z sokowirówki – czyli ziemniaków z cebulą. Znów jakieś rany na kuchni bo chlapie i pryska ale mamy garnek z uroczą breją nadającą się do odpalenia. Delikatnie wymieszamy znów nabroimy przy tym trochę ale jest. Na szczęście dojechały zapasy mokrego prowiantu i Wódz wspomógł się magicznym napojem dodającym odwagi.
Kolejny etap działań był gorący. Patelnia na żywym ogniu, wlany olej (może ciut za dużo ale kto się przejmuje. Główny wódz sam nakłada łyżką placki. Oleju co nie miara a to sie jakoś dziwnie i tak przykleja do patelni – auuuuuu, nie palcami. Tak nasz wódz odnosi pierwsze rany – przewracanie placków palcami nie jest dobrym pomysłem ale inspirującym bo powstaje myśl o opatentowaniu silikonowych osłon na palce do przewracania placków na patelni. Nie głupie, ale chyba już jest. Po opatrzeniu ran zimną wodą i odklejeniu placka od patelni lekko rozwalony dał się przekonać by smażyć się również po drugiej stronie. Ale tu nastąpił kolejny nieprzewidziany zwrot akcji. Przerzucanie placków na patelni wypełnionej olejem nie było również dobrym pomysłem. Rzucony na patelnię placek wzniósł w powietrze gorącą strugę oleju, której nasz Wódz cudem uniknął dzięki wieloletnim treningom na różnych poligonach świata.
Kuchnia doznała kolejnych ran ale nie poddajemy się i wykańczamy przeciwnika. Posprzątany olej, placki na talerzu – pozostaje skonsumować produkt końcowy. I tu kolejny sukces, placki okazały się jadalne. Najedzony Wódz jednak z przerażeniem dojrzał na horyzoncie garnka jeszcze niezliczone pokłady masy ziemniaczanej do przetworzenia i podjął decyzję o przełożeniu dalszych działań wojennych na kolejny dzień. Jeden z jego generałów sugerował by jednak placki dalej smażyć w ogniu piekielnym a kolejnego dnia je tylko odgrzał, ale zmęczenie po nierównej walce i rozleniwienie po dobrym posiłku wzięły górę.
Dziś kolejny dzień zmagań i kolejny sukces – bilans: WYGRANA, brzuchy pełne reszta jest milczeniem. Wieczna chwała spłynęła na Wodza i sytość jego była wielka. Mama powinna być z niego dumna.