Każdy region, ba nawet miasto ma swoje regionalizmy, czyli słowa które rozumieją tylko tubylcy. Dla kogoś kto spędził 90% swojego życia w Łodzi, jak ja, te słowa są niczym szczególnym. Używane każdego dnia nie są czymś wyjątkowym. Jednak gdy spotykałem się z ludźmi z innych regionów kraju lub jak wyjechałem na obczyznę, okazało się, że pewne zwroty budzą niemałe zdziwienie.
Czasem wręcz patrzyli na mnie jak na wariata, jak wyjechałem z krańcówką czy angielką. Zaczęło mnie to zastanawiać i zwracałem od tej pory większa uwagę na słowa które właśnie budzą zaciekawienie. Okazało się, że takich zwrotów jest całkiem sporo.
Poniżej przedstawię Ci mały słownik takich określeń z jakimi się spotkałem i nie będąc łodzianinem możesz nie wiedzieć co tak naprawdę oznaczają. Dlatego też przy każdym dodałem kilka słów wyjaśnienia – o co tak naprawdę chodzi.
- krańcówka – pętla tramwajowa lub autobusowa, na której kierowca staje na dłużej i ma chwilę odpoczynku
- migawka – bilet miesięczny do wspomnianych wyżej środków komunikacji miejskiej, uprawniający do podróżowania nimi uiszczając tylko jedną zbiorczą opłatę miesięczną
- angielka – duża, długa, wielkości małego chleba bułka pszenna, w innych regionach zwana np. bułką paryską
- limo – inaczej lajpo, zasinienie pod okiem zazwyczaj wynikające z kontaktu oka z twardą zaciśniętą w pięść końcówką ręki. Można je było łatwo otrzymać, zupełnie za darmo, na Limance, Alejkach czy Wchodniej, jak również w wielu innych rejonach miasta.
- franca – to również określenie na płeć piękną. Wystarczy być gderowatą, niesympatyczną, wiedźmą i na to określenie łatwo zasłużyć. Niejeden mąż tak o swojej wybrance mówił, ale nigdy przy niej bo za to groziło limo.
- gouda – nie to nie ser. To napój wyskokowy o zawartości alkoholu ok. 40% czyli popularna wódka.
- bajzel – nieporządek o wyjątkowej kolorystyce i wydźwięku wręcz artystycznym. Nie to nie zwykły bałagan, to dzieło zniszczenia w czystej postaci – patrz pokój nastolatka.
- betka – coś prostego, banał, prosta sprawa.
- brecha – narzędzie do otwierania kłódek bez klucza popularnie nazywane łomem.
- kijowy – blisko do drętwy, więc tak nazwiemy np. niezbyt fajny film, beznadziejny spektakl, lub obraz sztuki współczesnej.
- kutafon – ktoś kogo nie lubisz, zaszedł ci za skórę bo był nieuczciwy, lub źle mu z oczu zwyczajnie patrzy.
- nygus – na tapczanie siedzi leń, i to właśnie o nim mowa jednak również ktoś kto nie kocha pracy, a praca jego.
- badziewie – dziś na to mówimy chińszczyzna, czyli coś słabej jakości co po góra dwóch razach i tak przestanie działać.
- cieć – człowiek zatrudniony przez administrację pilnujący porządku w kamienicy, lub bloku, inaczej dozorca lub gospodarz domu. Określenie raczej nie należy do miłych i często używane w kontekście – Ty cieciu.
- chęchy – zarośla, gęste krzaki w których można się np. ukryć
- ekspres – nie, nie pociąg – to zwykły zamek błyskawiczny
- galanty – czyli wielki, duży, ogromny, często wypowiadane z podziwem
- kanar – gość przed którym drżą ludzie czyli kontroler biletów w komunikacji miejskiej.
- kulosy – to nic innego jak nasze dolne kończyny
- lampucera – Pani lekkich obyczajów, świadcząca usługi cielesne za korzyści majątkowe inaczej prostytutka
- luj – menel w formie obraźliwej, lokalny miłośnik alkoholu, dla którego jego spożywanie stało się wręcz pasją, często zapominający przez to np. o higienie
- przylepka – piętka chleba czyli końcówka albo pierwsza kromka jaką odkrawamy.
- rzeźnik – to zwykły sklep mięsny. Mamy mówiły: „idź do rzeźnika po leberke” co oznaczało idź do mięsnego i kup pasztetowej.
- schódki – to nie schody, na to miano trzeba zasłużyć. Schódki miały tylko kilka stopni i były małe.
- siksa – młode dziewczę, nastolatka, podlotek
- szmelc – coś badziewnego, czyli graty nie nadające się do użytku mimo, że jeszcze sprawne.
- sznytka – pajda, kromka chleba, nie mylić z piętką lub przylepką.
- szlajać się – łazić bez celu dla samego łażenia, popularne szczególnie po szkole jak wypadaliśmy na Pietrynę się poszlajać po lekcjach (Pietryna – główna ulica miasta, Piotrkowska).
- tytka – papierowa torba, często zwykły kawałek papieru zawinięty w rożek.
- trefny – nielegalny np. towar z kradzieży, jednak o kimś też mówiono, że to trefny gość czyli szemrany gość, często trudniący się nielegalnymi interesami.
- wtranżalać – jeść zachłannie, łapczywie jakby się 10 dni wcześniej nie jadło.
- zyndolić lub żyndolić – to coś kroić niedbale. Ale żeś ten chleb pożyndolił – słyszało się np. jak się pokroiło go nierówno.
- żulik – słodkawy chleb turecki o ciemnej barwie z rodzynkami.
To jeszcze nie wszystko, ale i tak dużo jak na pierwszy raz. Pominąłem te związane z popularnym w tym mieście przemysłem włókienniczym, a takich jest wiele.
Pewnie powiecie – u nas się też tak mówi… i pewnie że tak. Język to żywy organizm i wraz z organizmami się przemieszcza jak wirus. Dużo rzeczy z tych wymienionych wynika głownie z zapożyczeń z innych języków. Łódź ma pełno słów z niemieckiego z jidysz. W innych rejonach naszego kraju występują podobne lub nawet te same określenia.
Te wymienione słowa i zwroty zna jednak każdy mieszkaniec miasta Łodzi. Wyssałem je z mlekiem matki, część douczyło podwórko i ulica. Wychowałem się w centrum w starej kamienicy. Otoczony przez mieszankę ludzi z różnych kultur i środowisk. Dlatego też ten język, którym się posługiwaliśmy był mieszanką gwary łódzkiej i ojczystego. Te słowa w głowie zostały, mimo że używa się ich już niezbyt często. Jednak warto by nie zostały zapomniane.
Macie jeszcze jakieś propozycje, które warto tu dodać? Albo w waszym regionie też się używa takich określeń? Dajcie znać w komentarzach.