Kolejny odcinek wspomnień tym razem też i coś o mnie 🙂
Śląska goloneczka z czasów PRL-u.
W połowie kat 70-tych często wyjeżdżałem na kilka dni w delegację. Z kolega wyjechaliśmy na dwa dni do garbarni w Mochali k/Koszęcina. Garbarnia była zlokalizowana na odludziu, nocowaliśmy w pokoju służbowym. Zapasy żywnościowe wystarczyły na pierwszy dzień. Rano zorganizowano nam śniadanie tzn. herbatę i chleb z żółtym serem. Śmiałem się, że mieli w tym cel żebyśmy jak najszybciej odjechali. I nie przeliczyli się za 2 godziny ruszyliśmy w drogę powrotną. Zabraliśmy się z jakimś kierowcą do miejscowości Herby. A później autostopem do Łodzi to już sprawa prosta. Kierowca wysadził nas przy restauracji „Pod klonem”, chyba wiedział, że nam burczy w brzuchu. Pomyślałem zjemy coś Śląskiego, wyboru nie było od razu padło na golonkę. Spytałem kelnerkę czy porcje są duże, bo jesteśmy głodni. Z uśmiechem odpowiedziała, że goloneczka jest w całości i płaci się w zależności od wagi. Lepszej odpowiedzi nie mogliśmy usłyszeć. Po kilkunastu minutach przyniosła zamówione porcje na ich widok przeraziłem się, porcje miały po 70-75 dkg. Była to cała golonka ze skórą i tłuszczem do tego ziemniaki na oddzielnych talerzykach, groch pure i musztarda, bo golonka wypełniała cały talerz. Zabraliśmy się do jedzenia a po kilku minutach zamówiliśmy dodatkowe porcje musztardy i oczywiście po 2 pięćdziesiątki. Pod koniec jedzenia jeszcze po jednej i gorącą herbatę.
Jakoś udało się to wszystko upchnąć ale przez kilka lat nawet nie mogłem spojrzeć na golonkę. Całe szczęście, że teraz już podaje się golonkę w innym wydaniu bo tamtej to bym nie przełknął.
Dworcowy bigosik.
Wybrałem się z synkiem (to ja przyp. red.) w 1986 roku w moje rodzinne strony na Warmię. Jechaliśmy pociągiem z przesiadką w Tczewie. Przerwa była dość długa prawie 2 godziny więc skorzystaliśmy z okazji żeby coś zjeść. Dla mojego synka to nie była okazja tylko cel podróży, uwielbiał bigosy na dworcach. Kiedyś powiedział, że są lepsze niż w domu czym naraził się u mamy. Ale jak to matka szybko zapomniała i dalej gotowała bigosiki. Nie wiem co widział w tych bigosach zaliczał wszystkie dworce. Kiedyś na dworcu Warszawa- Wschodnia bezdomny czekał z myślą, że pasażer coś zostawi – nic z tego. Nie doczekał się.
Mieliśmy jeszcze dużo czasu więc w poczekalni wyciągnąłem karty – na szczęście nie było smartfonów – i zaczęliśmy grać w karuzelkę. Bardzo stara gra z XIX wieku. Graliśmy pełną talia kart z Jokerami. W koło nas zebrała się duża grupa gapiów. Próbowali rozgryźć na czym polega gra ale było to za trudne. Nie mogli wyjść z podziwu, że 12-to letni chłopiec gra w coś czego nie mogli pojąć. Gra zmusza do myślenia i liczenia uczy i rozwija umysł w każdym wieku można grać w kilka osób. Opis gry jest bardzo skomplikowany najlepiej uczy się grając z osobą, która potrafi grać i wtedy można bardzo szybko się nauczyć.