I znów jestem jedną z osób, które to przeżyły ale ryby nie pamiętam – pewnie dla mnie i tak niejadalna była. Za to kuchnię i potrawy jakie tam jedliśmy jak przez mgłę ale tak. Zapraszam na kolejny odcinek wspomnień z jedzeniem w tle mojego Ojca.
Ukradziony obiad niedźwiedziowi.
Wyjeżdżamy na początku lutego 1988 r. na zimowe wczasy do Krościenka n/Dunajcem. Mieszkaliśmy na kwaterze prywatnej a na obiady chodziliśmy do sąsiadki, która gotowała dla 8 osób. Atmosfera czysto rodzinna jedliśmy w kuchni co bardzo mi odpowiadało. Blisko po dokładkę. Pierwszego dnia spytała nas czy mamy jakieś życzenia, co ma gotować. Odpowiedziałem, że chcę spróbować potraw góralskiej kuchni. I nie zawiodłem się, wymyślała różne potrawy i piekła ciasta, które jedliśmy ale były gotowane z innymi składnikami. Np. kapuśniak my gotujemy z ziemniakami pokrojonymi w kostkę a tam jedliśmy z kaszą i bardzo nam smakował.
Ponieważ zima była bardzo ciepła, styczeń był najcieplejszym miesiącem w tamtym stuleciu, dużo spacerowaliśmy i zwiedzaliśmy. Pewnego dnia wybraliśmy się na spacer wzdłuż Dunajca w kierunku Trzech Koron. W pewnym momencie zauważyłem, że w wodzie między kamieniami leży duża ryba. Pomyślałem pstrąg, zszedłem niżej, było trochę niebezpiecznie ślisko. Po oględzinach stwierdziłem, że ryba jest świeżutka. Miała z jednej strony wyrwane skrzela i rozcięcie tak jak po pazurze. Chyba niedźwiedź śmiertelnie ją zranił i spłynęła w dół rzeki zatrzymując się na płyciźnie między kamieniami. Zabraliśmy ją do domu gdzie gospodarz stwierdził, że jest to brzana, miała 59 cm i była dość gruba. Po oczyszczeniu zaniosłem do pani, u której się stołowaliśmy i poprosiłem o usmażenie. Miałem super kolację, rybkę zjadłem z gospodarzem wznosząc toast za zdrowie misia.
Dzieci ryb, które mają ości nie jadały a żona powiedziała, że niedźwiedzia obiadu nie będzie jadła. Gospodyni też się do nas dołączyła przynosząc pyszne drożdżowe ciasto, które jedliśmy z konfiturami malinowymi.