Wspomnień kulinarnych mojego Ojca ciąg dalszy. Miłej lektury…
Kiszka ziemniaczana
Jak przyjeżdżam do Olsztyna to zawsze z siostrzeńcem Adasiem idziemy do baru na kiszkę ziemniaczaną. Jest to prawdziwe cienkie jelito z jakiego kiedyś robiono kiełbasy, nadziewane ziemniakami z boczkiem przesmażonym z cebulką i upieczone. Skórka złocista przyrumieniona do tego jakaś surówka, pyszne jedzonko. Trudno też nie wspomnieć o regionalnym daniu czyli kartaczach nazywanych też cepelinami od kształtu. Ciasto robi się z surowych i gotowanych ziemniaków a farsz z mięsa chociaż jadłem też z kiełbasą lub twarogiem. Dobre też są na drugi dzień, pokrojone w grube plastry i odsmażone na patelni.
Wariacje z naleśnikami
Zawsze smażę więcej naleśników i zostają na następny dzień. Pewnego razu zostało trochę jak nazywam bigosu na słodko, jest to bigos z suszonymi owocami i grzybami ale bez mięsa i kiełbasy. Ponieważ się nie udał, kapusta kiszona była za kwaśna, wpadłem na pomysł żeby zrobić krokiety. Posmarowałem naleśniki złożyłem w kopertę i usmażyłem z obu stron polałem ketchupem i zabrałem się do jedzenia, były wyśmienite kwas zginął, smaczniejsze były od smażonych pierogów z kapustą i grzybami ponieważ ciasto było delikatniejsze. Poczęstowałem nimi teściową, która akurat przyszła, nie miała okularów to nie widziała co je. Po zjedzeniu kilku kawałków pytam jak smakuje, usłyszałem odpowiedź taką bez przekonania, że dobre. W końcu się odważyła i mówi dobre ale po co posmarowałeś dżemem. Zacząłem się śmiać i mówię, że to ketchup a kapusta jest z owocami i trochę słodkawa. Druga wersją, którą lubię to spaghetti naleśnikowe z jajecznicą. Naleśniki rolujemy i kroimy na pół centymetrowe paski, wkładamy na patelnię podsmażamy na to wlewamy jajka rozmieszane z odrobiną mleka i mieszając smażymy jem to z ogórkiem konserwowym na śniadanie do tego kawa zbożowa z mlekiem.
Słyszałem że nie można najeść się na zapas – nieprawda
Lecę z rodziną na 2 tyg. do Mińska – rodzinnego miasta mojego ojca Karola II. Mieszkaliśmy u znajomych na nowym osiedlu z okien widać było kołchozowe pola. Oni mieli też dwójkę dzieci, były wakacje i dziewczynki oprowadzały nas po Mińsku rodzice niestety pracowali. Po dwóch dniach Ina powiedziała mi bym nie rozpuszczał dziewczynek bo ona potem nie da sobie z nimi rady. Dziewczynki pochwaliły się mamie, że były w hotelu dla obcokrajowców, było tam kasyno i sala z automatami gdzie dzieci sobie grały. Któregoś dnia wybraliśmy się na obiad do restauracji UZBEKISTAN. Zamówiłem każdemu co innego żeby w razie czego można było się wymienić jakby komuś coś nie smakowało. Przyniesiono zupy w dużych miseczkach w każdej dużo mięsa, przypraw. Najpierw dzieci zrobiły degustację co będą jadły ale jak to dzieci zjadły po trochę i już. Ja zjadłem swoją do dna, no i oczywiście zrobiłem porządną degustację pozostałych. Nie złapałem oddechu a tu kelner wnosi drugie danie. Różne mięsa baranie, wieprzowe ale najlepsze były szaszłyki, jak na wschodzie mawiają ze świeżonki. Na dwóch patyczkach po dwa kawały mięsa tak fantastycznie przyprawionych – niebo w gębie.
No i powtórzyłem to samo co z zupą. Do picia mieliśmy w dzbankach kompot z egzotycznych owoców. Nie objedzony tylko obżarty, wytoczyłem się z restauracji. Jedzenie czułem, że sięga mi do migdałków, łapałem powietrze jak ryba. Taksówką wróciliśmy do domu od razu padłem na tapczan i na brzuchu, bo to była najlepsza pozycja, przeleżałem do następnego dnia. Nie jadłem nic przez dwa dni, nawet nic nie piłem miałem jedzeniowstręt. Przeżyłem chyba tylko dzięki tym przyprawom. W niedzielę przyjaciele znajomych zabierają mnie jako tłumacza. Zamierzali kupić działkę nad jeziorem Narocz ok. 90 km od Mińska. Wyobraźcie sobie Białorusini znali świetnie rosyjski i słabiutko białoruski. Nad jeziorem w małej wiosce mieszkali Polacy. W drewnianej chatce mieszkała starsza pani znająca tylko Polski i tak stałem się tłumaczem.
Od babci za dobicie interesu dostałem Tulski samowar, który używamy do dzisiaj. Nie sposób jeszcze nie wspomnieć o wizycie w kołchozowej bani czyli saunie. Tam sauna jest tylko pretekstem do libacji. Po biczowaniu rózgami i porządnym wygrzaniu, wrzucono mnie do basenu z lodowatą wodą – istne tortury. Później przeszliśmy do następnego pomieszczenia gdzie był zastawiony ogromny stół i rozpoczęła się zakrapiana uczta. Wesoło śpiewając przez pola wróciliśmy do domu.
Najadłem się strachu i sera
Będąc w Rumuni miałem dzień wolny, pracowałem jako kurier jak nazywaliśmy w Trójkącie Bermudzkim „Lwów-Bukareszt-Budapeszt”, bo nigdy nie było wiadomo co się tam wydarzy. Wybrałem się do Poiana Brasov by pojechać kolejką linową na najwyższy szczyt Karpat Omul. Niesamowite wrażenie, wtedy była to trzecia co do wysokości kolejka w Europie. Po powrocie wpadłem na pomysł by wrócić na skróty pieszo do Brasov, nie był to wielki wyczyn ponieważ autobusem serpentyną było ok. 25 km a na skróty podejrzewam, że nie więcej jak 8 km i to cały czas w dół. Więc idę rozglądając się, patrzę a na zboczu niedźwiedź, szkoda że nie mierzył mi ktoś czasu – wpadłem zdyszany na polanę i tu widzę Rumuna w baranicy do ziemi i czapie pasącego barany i kozy. Zobaczył, że jestem bardzo zmęczony rozłożył baranicę i wskazał ręką żebym usiadł on również skorzystał z chwili przerwy. Wyjął tobołek z materiału, w którym miał pokruszony biały ser z mleka koziego i owczego. Braliśmy w palce grudki delektując się smakiem lekko słonego sera popijając mlekiem kozim. O niedźwiedziu oczywiście zapomniałem on chyba widząc mnie też uciekał w drugą stronę.
Artykuł napisał Karol Kosiński sen. – Profil na facebook