Pomagam różnym ludziom w tworzeniu stron WWW, od… nie pamiętam kiedy. Początki sięgają jeszcze faksów do NASK-u w celu rejestracji domeny i czasów gdzie na łączu 2 megowym można było kilkanaście stron postawić i śmigały. Jednak to nie będzie post o historii i rozwoju Internetu w Polsce. Raczej chciałbym pokazać, jak wygląda od drugiej strony, czyli oczami osoby, która stronę dla Was wykonuje, sam proces komunikacji z klientem i realizacji Waszych pomysłów.

Jest czasem miło i sprawnie, szczególnie jak trafimy na osobę konkretną, która wie czego chce. Gorzej jak wpadnie do nas ktoś, kto w ogóle nie ma wizji i pomysłu na ten produkt, ale słyszał, że teraz stronę musi mieć każdy, więc On też. Z doświadczenia też wiem, po kilku zdaniach z jakim klientem mam do czynienia. Zazwyczaj decyduje o tym pytanie o cenę. Zadane na początku rozmowy, wróży kłopoty. To taka wielka kurna, mega czerwona lampa ostrzegawcza. Jak się zapali to masz jak w banku, że cokolwiek nie powiesz, cokolwiek nie zaproponujesz, na koniec ten temat wróci z pytaniem: czemu tak drogo?
Czemu drogo? Już wyjaśniam. Zbudowana poprawnie strona Internetowa to właściwie Twoja wizytówka i reklama. Świadczy o tym kim jesteś i może zapraszać ludzi do kontaktu z Tobą lub ich wręcz odstraszać. Do każdego projektu zatem trzeba podejść indywidualnie. Pewnie, że można użyć gotowego szablonu jednak nie wrzucisz go tak jak jest (ech… gdzie te czasy jak się pisało wszystko ręcznie, od początku do końca). Trzeba sprawić by strona nabrała charakteru, jaki ma Twoja osoba lub firma. Tworzenie strony to niestety zazwyczaj myślenie o takich rzeczach za klienta i uświadamianie mu tego. Często z dużymi oporami. Strona nie może tylko nam się podobać, musi mieć głównie wymiar praktyczny i trafiać do szerokiej gamy odbiorców. Dochodzą jeszcze kwestie techniczne, poprawność kodu, kompresja i przygotowanie zdjęć, wprowadzenie treści, odpowiednie ostylowanie i ułożenie wszystkiego na stronie. Są też koszty stałe, jak serwer, domena, szablon czy ssl, które nie trafiają do rąk tego kto stronę robi, ale zwiększają cenę dla Klienta. Dobry projektant stron, jak robi to sam, musi mieć kilka etatów. handlowiec, gość z działu reklamy, grafik, programista i chyba jeszcze psycholog, by się czasem domyślić, o co klientowi tak naprawdę chodzi.
Czas jest miarą pieniędzy, a raczej jego upływ z każdym kodem, który się pojawi na stronie. Pytając na wstępie o cenę, otrzymacie odpowiedź: zależy od nakładu pracy. I jak tego nie rozumiecie i spytacie – ale mniej więcej? To zazwyczaj przynajmniej ode mnie, usłyszycie od 300 zł do miliona i będzie to zgodne z prawdą. Nie da się tego wycenić od początku bez uzgodnienia co robimy, na czym to jest oparte, jakie będą funkcje i ile pracy będzie to wymagało. Powiedzmy, że np. zakładamy banalną stronę opartą na WordPress. Chcemy by posiadała pewne elementy wybieramy sobie szablon bo taniej, i ustalamy co ma być zmienione, a co dodane. Ustalamy treści, zdjęcia i strukturę. I co, wydaje Wam się, że dalej to już prosto? Wystarczy usiąść i zrobić? Jeśli by tak było, to chyba byście nie przyszli z tym do informatyka? To właśnie za ten czas, kiedy nie wiecie co się dzieje płacicie. Schody zaczynają się już tutaj, a kończą kilka dni lub nawet tygodni później.
- Wizja klienta – to nie zawsze coś co da się zrobić i albo jest do bani od początku, albo jest słuszne i wpłynie pozytywnie na wygląd strony. Jeśli idziesz do dentysty to mówisz mu, Panie wierć Pan po lewej, bo tam coś zostało? Nie, rozdziawiasz buzię i siedzisz grzecznie, bo to on ma ostre narzędzia w rękach, Czemu tak samo nie podchodzi się do tematu robienia strony? Może zamiast narzucać, a tu taki mega super przycisk, na pół strony „zadzwoń”, to spytaj co by było fajne. Taki gość jeśli nie jest początkujący, zazwyczaj ma doświadczenie i nie jedną już stronę zrobił. Pewnie jak spytacie o radę, to się zdziwi i chętnie pomoże, bo to będzie ambicjonalne dla niego. Graficy i ich wizje to już oddzielny temat.
- Faza realizacji – powiedzmy, że udało Wam się coś wynegocjować. Macie ustalony zakres działań, terminy i plan. I wtedy odzywa się telefon. Jesteście już w połowie pracy i słyszycie: Wie Pan co? Ja myślę, że to jednak może wyglądać inaczej. Na nowo stajecie się negocjatorem i wybijacie klientowi jego nową wizję z głowy, tłumacząc, że się nie da, albo da, ale będzie wyglądać jak kupa. Tracicie czas na takie rozmowy, jeśli nie przekonacie klienta to zawieszacie realizację, bo się jeszcze zastanowi, a Wam nie opłaca się robić dalej, jak się zmienią i tak założenia.
- Faza oddania projektu – no i tu się zaczyna wolna amerykanka. Bo są dwie wersje. O jakie ładne ale musimy…, albo – nie tego się spodziewałem trzeba to… Kończy się tym, że dostajecie na email list z całą listą poprawek. Przypomnę: do czegoś co już ustaliliście i na podstawie czego szacowaliście wycenę. Z głowy sprawa jak to lista: to większe, a to mniejsze, a to bardziej w lewo. Ale potrafią pojawić się kwiatki w stylu: rezygnujemy z układu podstron, wszystko wrzucamy na stronę główną, a to wydzielamy jako oddzielną sekcję. I na nic Twoje tłumaczenia, że to zmiana całej koncepcji, że zmieniają się funkcje strony, że szablon tego nie przewiduje. Klient tak chce i koniec.
- Faza frustracji – płaczesz i robisz – uwierzcie, czasem dłużej pracowałem nad poprawkami, niż nad samym wykonaniem pierwotnego projektu. I nie ważne, że uprzedziłeś klienta o tym, że takie zmiany niosą za sobą konieczność zwiększenia nakładów, o tym za chwilę….
- Faza zatwierdzenia – chyba raczej zatwardzenia. Nie wiem czemu zazwyczaj klient odwleka w nieskończoność sakramentalne: tak – gotowe. Może myśli, a co by tu jeszcze sknocić, albo zastanawia się jak tu temu zarozumiałemu informatykowi życie popsuć? Nie wiem – w każdym razie czekamy i jest, nadchodzi dzień podliczenia.
- Faza zapłaty – nie, to nie jest tak – faktura kasa i do domu. Trzeba negocjować. Spytać czemu tyle i czy można mniej. Jak na bazarze. Czy się nie pomylił. A czemu 200 zł więcej, przecież ustalaliśmy coś innego, ja nie będę więcej płacił! – Uprzedzałem, że to zwiększy koszty, tak? – No ale aż tyle? Przecież dla Pana, to dwa razy kliknąć… Wszystko opada. Fajnie jak ktoś powie potem chociaż dziękuję.
Szczerze po takiej realizacji nie masz ochoty więcej tego człowieka słyszeć, widzieć, a już na 100% cokolwiek dla niego więcej robić. Samą fazę wyceny i realizacji projektu doskonale opisuje obrazek, który ostatnio znalazłem w sieci:
Długo zastanawiałem się, jak takie realizacje podsumować. Oczywiście to mocno przejaskrawiona kompilacja różnych zachowań i nie zdarza się to za każdym razem (na szczęście, bo bym uznał tę pracę jako szkodliwą). Akurat mam to szczęście trafiać na całkiem fajnych klientów, z którymi zazwyczaj znam się osobiście i mogę spokojnie umówić się na wódkę. Jednak czasem trafiają się kwiatki. Te kwiatki nie ogarniają jednej podstawowej rzeczy. Webmaster, programista, grafik to fachowcy w swojej dziedzinie. Wiele lat pracy i doświadczeń sprawiło, że są tu gdzie są i to własnie dlatego ich wybraliście na realizację projektu. Wiele też, jak prawnicy, lekarze czy księgowi, musieli się uczyć by podnosić swoje kwalifikacje i być na bieżąco. A chyba nie muszę tłumaczyć jak szybko zmienia się Internet i technologia. Trzeba za tym nadążać. A do tego też siedzicie po 12 godzin przy komputerze, klepiąc czasem bardzo monotonnie kod? Niszczycie wzrok od monitora, boli Was kręgosłup od siedzenia tyle godzin w jednym miejscu? To nie jest łatwy kawałek chleba.
Czemu więc traktuje się webmastera jak gościa, który sprzedaje kapustę na bazarze? Bo to nerd i nie zna świata, poza tym swoim komputerem? Mit nerda informatyka chyba stworzyli sami informatycy, by się odgrodzić od ludzi, którzy starają się ich wykorzystać. Jak wspomniałem to ludzie z doświadczeniem i pasją, czasem wręcz trochę artyści. Warto się z nimi zaprzyjaźnić, jeśli chcecie mieć produkt, który spełni Wasze oczekiwania. Podchodząc z szacunkiem do ich czasu i umiejętności i dając im trochę swobody, nie dość, że zyskacie to czego oczekujecie, ale pewnie i dostaniecie darmowe szkolenie, a gratis i pomoc przy problemach później. A mogę Wam zagwarantować, że takie problemy nadejdą i to szybciej niż sądzicie, bo zrobienie strony to tylko szczyt góry lodowej i za miesiąc zastukacie z pytaniem: czemu nikt na moją stronę nie wchodzi?
Powiem Wam, że w całym tym mechanizmie tworzenia stron, najbardziej lubię proces twórczy. Składanie czegoś z żuczków, jak ktoś, kiedyś nazwał to co mam na ekranie. To, że szeregi liter i cyfr tworzą całość w postaci wizualnych rzeczy, które malują się odbiorcy jak obraz. Gdy mam wolną rękę w tym akcie tworzenia, mogę zdziałać cuda, lecz jeśli mnie ktoś ogranicza, a czasem wręcz sprowadza do parteru, to czuję się jak wykorzystywana marionetka. Wolę czuć się wolnym webmasterem niż wyrobnikiem i to chyba nic dziwnego?
Jestem przedsiębiorcą i również potrzebowałem, aby moja firma posiadała własną stronę WWW. Przez to, że kompletnie się na tym nie znam, to udałem się z tym do specjalisty i zostałem profesjonalnie obsłużony, a także przedyskutowałem z nim wszystkie rozwiązania, jakie moja strona mogłaby posiadać. Według mnie nie ma co oszczędzać na własnej stronie, przecież to dla nas reklama! 🙂
No niestety, tak to jest… kiedyś chyba nawet krążył mem, jak szef widzi, że babka zrobiła swoje zadanie w 5 minut i pyta „to ja Ci tyle płacę za zrobienie czegoś w 5 minut?”, a odpowiedź brzmiała „płaci mi Pan za to, że umiem to zrobić w 5 minut”. Mniej więcej jakoś tak… Sprawa jest prosta – jeśli ktoś uważa, że umie zrobić coś tak samo dobrze, a mniejszym kosztem, to niech sobie zrobi sam 😛