Postanowiłem się zresetować, nabrać sił i odpocząć od myślenia o stronach, gotowaniu i innych powielających się sprawach dnia codziennego. Już jakiś czas temu padł pomysł by zebrać ekipę i wybrać się na Festiwal Gitarą i… (Gitarą i piórem jak kto woli) do Borowic koło Jeleniej Góry. Długa droga ale warto szczególnie, że towarzystwo zacne a i muzyka bliska memy sercu. Poezja śpiewana na scenie a przy ognisku może miejscami mniej poetycko ale za to wesoło.
Nie byłem pewien czy spanie w namiocie, moknięcie i spartańskie warunki to coś co nadal lubię ale czym skorupka za młodu nasiąknie tym później trąci i ze mną podobnie. Nie zamienił bym tego na przytulny pokoik w pensjonacie – to nie ten klimat. Jak dojechaliśmy okazało się, że podobnych zapaleńców jest więcej i tworzymy całkiem fajną ekipę. Zawsze na takich imprezach poznaje się ciekawych ludzi a teraz było to wręcz niesamowite. Poznałem mentalnie bratnią duszę, z którym to Panem mam nadzieję niejedne wspólne ognisko będzie i jeszcze się na jakimś szlaku spotkamy.
Imprezy takie w górach mają niepowtarzalny klimat i obowiązują pewne zasady ze szlaku. Wzajemna pomoc, dzielenie się strawą i napitkiem, ogólny brak spiny buduje trwałe więzi. Dobry humor jest tu obowiązkowy więc przy okazji wyśmiałem się do łez czasami. Chciałem uciec od gotowania i praktycznie mi się to udało, bo przez całą imprezę upiekłem sobie jedną kiełbaskę. Na wysokości zadania stanął brat Daniela (prowadzący hellofiice.pl), który dzielił ze mną trud wspólnego pobytu w namiocie :). Piotr nie dość, że załatwił drzewo na 2 dni ogniska to jeszcze przytargał sprzęty bez, których by się np. jajecznica z 20 jaj nigdy nie udała. Samemu spawane patelnia, stojaczek na nią dały radę.
Rękawice też się przydały jedynie zabrakło czegoś do mieszania ale był dzielny i patyczek też się nada.
Amatorów jajecznicy było sporo to i tak każdy dostał po trochu ale to zawsze coś ciepłego. Danie główne dnia i tak kusiło nas swoją wizją i nikt nie chciał się za mocno napychać biorąc też pod uwagę że na piwo też trzeba mieć miejsce. Zaplanowany był kociołek Piotroramixa. Marynowane mięsa, kupa warzyw i kurki zbierane w czasie powrotu ze strumienia. Rany czego można chcieć więcej.
Warunki jak widać mocno spartańskie – ale trawa jako blat kuchenny jest super. Ponieważ kociołek powinien trochę w ogniu postać to zabraliśmy się wcześnie dość za niego i zalaliśmy go sosem – mnie przypadła odpowiedzialna rola trzymania i polewania wina do sosu. Marny pomocnik ze mnie bo pociągałem z tej butelki jednocześnie ale trochę zostało.
Główny kucharz nie krył zadowolenia ze swojego dzieła. Kociołek skręcony no to zostawiliśmy Piotra by pilnował a sami udaliśmy się po zapasy na wieczór do sklepu. Trochę nam zeszło bo i spacer dla Bruna przy okazji jeszcze prawdziwy turysta ze skrótów korzysta no i… Wracamy a kucharz śpi w najlepsze. Kociołek prawie skacze na ogniu. Udało się jednak i tak coś odratować popaliło się na ściankach środek był za to boski – mięso mięciutkie a warzywka dopełniały reszty. Szkoda tylko, po winie i sosie śladu nie było 🙂
Po obiedzie atrakcji ciąg dalszy przyszła wielka ciemna chmura zaczęliśmy w panice chować co się da. Połowę ludzi gdzieś wymiotło więc im też pozbieraliśmy ciuchy i graty w ramach solidarności. I spadł deszcz z gradem. W sumie nie było to jakieś długo trwające przeżycie bo padało z pół godziny. Jednak wody sporo było bo przebiegnięcie z namiotu do samochodu Roberta (20 m) zmoczyło mnie całkiem.
Polana na której mieliśmy namioty cała była pokryta wodą i białymi kuleczkami. Piękną mamy zimę tego lata. W ognisku zgodnie z relacjami świadków, które nabierały z każdą kolejną wersją opowiadaną innym była kałuża wielkości sporego morza. Na wysokości zadania znów stanął Piotr, który patelnią od jajecznicy (przy okazji ją doszorował) wylewał dzielnie wodę z dołu a na koniec rozpalił ponownie ogień i uratował nasza przyszłość. W nocy było tylko 5 stopni więc bez ogniska by nam tyłki do namiotów przymarzły jak nic.
Mimo ogólnej sielanki w dobie internetu nie dało się nie wskoczyć na chwilę na insta by posprawdzać co w świecie się dzieje. Dzieliliśmy się z Wami wspólnie z Danielem tym co się działo u nas.
Wieczór to już jedno wielkie pasmo pieśni przy rozstrojonej gitarze ale i śmiechu i zabawy. Wszyscy zapomnieli, że jest zimno a ja przy okazji zobaczyłem na żywo Renatę Przemyk, którą uwielbiam słuchać.
Czas na podsumowanie, wróciły wspomnienia, reset pełny. Wszystkie cele osiągnięte w 1000% Zimno, mokro ale w takim towarzystwie mogę przetrwać wszystko i nic nie jest mi straszne. Pora też na podziękowania za wspólne przeżycia. Danielowi za transport, towarzystwo, dzielenie komory gazowej, i wszelką pomoc – dziękuję przyjacielu, że mnie namówiłeś. Piotrowi za potrawy, organizację i ciepło. Robertowi, Kasi i Krzyśkowi – za pomoc, towarzystwo i świetną zabawę, wspaniali ludzie. Rodzicom Daniela za okazane wsparcie logistyczne i serdeczność. Reszcie ekipy za śpiew, wiśniówkę i dobry humor. No i Bruno za wylizanie twarzy i nocny spacer. Dzięki też Kasiu za power-bank – przydał się. No i Veres – namiot pierwsza klasa, chociaż Daniel zmarzł. 🙂
Do następnego razu – koniecznie.
Na kanale YT u Daniela macie też kilka filmików zapraszam do obejrzenia: https://www.youtube.com/channel/UCYqFL2KzogCYQJA41oyGEpg
i szersza relacja zdjęciowa u Niego na blogu: http://helloffice.pl/gitaraipiorem/
Cieszę się Karol, że się zrestartowaliście 🙂 Podziwiam Was, takie spartańskie warunki to już nie dla mnie (chyba) :)))
eee dała byś radę tyle że o malowaniu i prysznicu zapomnij 🙂
prysznicówwwwww brak 🙂 jest za to strumyk
Strumyk da radę :)))
pamiętaj tylko, że woda w górach jest … rześka 😀
tak, wiem 🙂 mam pewne wspomnienia :))))