Pisząc bloga stajecie się – czy chcecie czy nie, osobą publiczną. Dzielicie się częścią siebie z innymi. Mówicie jakie macie poglądy na wiele spraw, co Was gryzie, boli lub cieszy. Nawet jeśli piszecie całkowicie anonimowo, to prędzej czy później ktoś się przecież dowie z najbliższego otoczenia, a od niej kolejna osoba itd. Jak w to wszystko wkroczy jeszcze rodzina i przyjaciele, pisanie tak by się nikt nie obraził i nie wziął czegoś do siebie, staje się prawdziwym wyzwaniem.
Najgorszą wersją wydarzeń jest jak o tym, że piszesz blog dowiaduje się ktoś bliski dopiero po latach Twojej działalności. Ręczę, że czyta z zapartym tchem wszystko co pisałeś od deski do deski i sprawdza gdzie coś jest o nim. Nie pomoże uprzedzenie, że zbieżność sytuacji i opisanych osób jest przypadkowa. To jeszcze tylko spotęguje jego ciekawość. Sam tego doświadczyłem już kilka razy i powiem Wam, że to nic miłego dla twórcy tekstu. Piszesz coś, co uważasz za normalny wpis, traktujący o jakimś szerszym problemie, lub czasem zwyczajnie o niczym ważnym. Zakładasz zazwyczaj, że masz nim do przekazania coś więcej niż pojedyncze zdania i słowa. Chcesz by czytelnik zrozumiał głębszy sens, a czasem nawet czytał między wierszami. Jednak okazuje się, że dostajesz wiadomość – komuś nie podoba się co napisałeś w tym, albo innym zdaniu. I co teraz? Zazwyczaj następuje awantura na całego – „jak śmiałeś to napisać?”, „Tak mnie postrzegasz?” – a często nawet nie bierzemy takiego scenariusza zupełnie pod uwagę i przez myśl nam nie przeszła taka interpretacja podczas pisania. Ba, czasem to nawet nie o tej osobie przecież myślałeś to pisząc. Uderz w stół, a nożyce się odezwą.
Często też spotykam się z wypowiedziami typu: „tylko nie pisz tam nic o mnie”. Zazwyczaj przedstawiam fakty, wyrażam swoją opinię na jakiś konkretny temat. Pewnie, że czasem opieram się na rzeczach, jakie mnie w życiu spotkały, ale to tylko tło na jakim buduję szerszy kontekst. To do czytelnika należy interpretacja. To, że ktoś weźmie to do siebie, potraktuje wręcz jako atak na swoją osobę, nie zależy od tego kto to pisał, chyba że robi to z premedytacją. Każdy może z dowolnego tekstu coś wyciągnąć zakładając: o, to o mnie. Jak tak bym pisał, to bym się strasznie cieszył, bo to znaczy, że docieram bezpośrednio w głąb Was ze swoim przekazem i trafiam do każdego z osobna – ale tak nie jest! Zazwyczaj piszę tak, by ktoś kto nie wie co się dzieje w moim życiu głębiej, w ogóle się nie zorientował o kogo i o co chodzi.
Własnie od interpretacji tego co się czyta zależy to, jak dany tekst odbierzemy. Wiadomo, że rodzina czy przyjaciele będą brali to co piszesz przez pryzmat emocji i Waszych wzajemnych relacji. Inaczej zupełnie odbierze i zrozumie ten sam tekst ktoś, nie zna tła opisanej sytuacji i ma dystans do tego. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – prawda stara jak świat, tylko jak – albo lepsze pytanie – czy z tym walczyć?
Jak się zachować w takiej sytuacji, gdy ktoś ma pretensje? Tłumaczyć? Przecież swoje już wie, nakręcił się i uważa, że jesteś podły i niesprawiedliwy. Usunąć tekst? To pewnie w duszy każdego autora jak wydarcie części siebie, włożył w to pracę, miał wizję, przecież miał na myśli zupełnie coś innego… to nieważne. I zaczyna się balans między tym czy chcemy być poprawni politycznie i mieć spokój, czy mój blog moja sprawa. Zazwyczaj odpuszczamy, wiem to z doświadczenia, że stawanie okoniem nic nie daje. Tłumaczenie też nic nie da, obraza pozostanie, a po co sobie psuć relacje z bliskimi czy rodziną? Piszemy więc wygładzone do granic możliwości teksty, czytając je uważnie po 10 razy i stajemy się sami dla siebie recenzentami własnych myśli. Bo co ludzie powiedzą? Sam sobie w pewnym momencie narzucasz – tego mi nie wolno i tak piszesz, dla świętego spokoju. Na ile zatem jesteśmy prawdziwi w tym co tworzymy? To dalej blog?
Nikt pewnie zaczynając pisanie, nie zastanawia się nad takimi zagadnieniami. Pisze bo ma potrzebę, chce tworzyć i dzielić się tym ze światem. A prędzej czy później świat mu przypomina o tym, że czuwa jak Wielki Brat i pilnie śledzi jego poczynania. Czasem zetknięcie z tą rzeczywistością, wręcz boli. Miękkich lądowań kochani i nie bądźcie dla siebie zbyt surowymi recenzentami…
Przyznam, że w zasadzie nie zastanawiałam się nad tym problemem, a może warto.
Moim zdaniem bloger odpowoada za słowo. Od początku liczyłam się z reakcjami innych, czasem pytałam bliskich, czy mogę wykorzystać anegdotę, uprzedzałam. Do dziś pytam, które zdjęcie z rodzinnego archiwum mogę pokazać. Blogowanie, blogowaniem, ale rodzina najważniejsza!