Może nie się opycha tylko bardziej nas tuczy, ale też nie jest to prawda, bo jej kuchnia jest zdrowa – w każdym razie świetnie gotuje i to z pasją. Jej blog opycha.pl nie jest tylko kolejnym zbiorem przepisów. Ania podchodzi do gotowania o wiele szerzej. Znajdziecie na jej stronie wiele porad, przepisy są opisane w nietuzinkowe sposób, a i ich składniki nie należą do zwyczajnych. Przez blog nie tylko uczy jak gotować, ale i jak się odżywiać.
Zapraszam na rozmowę z autorką bloga:
Aniu, czemu kuchnia? Nie nie było innych ciekawych pomieszczeń?
- Były inne pomieszczenia, ale ja jestem bardzo ciepłolubna, więc ciągnie mnie do tej kuchni, bo tam, gdzie się gotuje, zawsze jest cieplej 😉
Skąd taki własnie dobór dań?
- Blogerzy kulinarni zwykle piszą, że kuchnia to ich drugi dom, że uwielbiają gotować. Ja tam nie lubię stać godzinami przy garach, więc choć tytuły moich przepisów mogą czasem brzmieć skomplikowanie lub wręcz ekstrawagancko, to tylko pozory. Poza tym dochodzą jeszcze inne powody. Znajdziesz u mnie wiele dań wegetariańskich i wegańskich, bo ja mam małe zapotrzebowanie na mięso. I nie gadaj mi tu teraz, że białko w diecie jest najważniejsze. Ludzie dali się zmanipulować i myślą, że muszą przyjmować tego białka nie wiadomo ile, tym czasem przeciętny człowiek wcale go tak dużo nie potrzebuje. Staram się też korzystać z jak najbardziej dostępnych składników. Próżno u mnie szukać homara. Na blogu umieszczam przepisy po to, żeby inni z nich mogli skorzystać, nie mam więc sumienia gonić ich, żeby najpierw na tego homara zarobili, a potem latali po sklepach i kupili coś, co nie ma prawa być świeże 😉 Dlatego choć czasem wpadnie coś wyjątkowego, przy czym trzeba chwilę postać, albo coś bardziej ekskluzywnego niż kurczak i pomidory, to jednak staram się trzymać tej prostoty i dostępności.
Zdjęcia, widzę że odgrywają dużą rolę i wymagają dużo pracy. Jak robić zdjęcia potrawom?
- Z tymi zdjęciami to zabawna historia. Ja bardzo długo nie miałam aparatu fotograficznego (a ten w telefonie też zazwyczaj szału nie robił). Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że w moim domu od zawsze była ciemnia fotograficzna (nawet nie wiem kto z niej korzystał), a ja podskórnie czułam, że chciałabym kiedyś liznąć fotografii. Mój pierwszy aparat to był Nikon Coolpix, prosta maszyna, jechałam bezczelnie na trybie automatycznym. Miałam w nosie, czy robię zdjęcia przy świetle dziennym, czy przy chamsko żółtej żarówce. Jak zdążysz, to sprawdź moje najstarsze zdjęcia – dramat! Zamiast zachęcać tylko odstraszają. Dlatego zamierzam je systematycznie podmieniać na coś bardziej strawnego, ale jeszcze sporo wody upłynie, zanim wszystkie znikną. Tym bardziej, że teraz staram się jeszcze dorzucić fotki dokumentujące przygotowanie potrawy. No ok, jeśli robię koktajl z trzech składników, które wystarczy zmiksować, to bez ciśnienia. Nie jest to gra warta świeczki, ale na tyle, na ile mogę, staram się coś dorzucić. Pierwszy większy progres w moich zdjęciach przyszedł wraz z następnym aparatem. To był stary Lumix od Panasonic. Taki bardziej zaawansowany kompakt. Znajomy sprzedał mi go chyba za 200 zł wraz z ładowarką, statywem, pokrowcem… Jednym słowem full zestaw za grosze! Wtedy już trochę bardziej zwracałam uwagę na takie rzeczy jak światło czy kompozycja kadru, ale wciąż szału nie było. Chciałam robić zdjęcia z rozmytym tłem, ale technicznie nie miałam takiej możliwości, bo parametry aparatu mnie ograniczały. Miałam za to coś, czego teraz nie mam, czyli zoom! I tu uprzedzam wszystkich początkujących w temacie fotografii kulinarnej – warto robić także ujęcia z daleka, nie tylko takie, na których widać włókna wołowiny z gulaszu 😉 Niedługo potem kupiłam kurs technicznych podstaw fotografii, trochę się poduczyłam jakie pokrętło do czego służy. Kolejny krok to książka „Ujęcia ze smakiem”, którą polecam każdemu, kto chce się podszkolić w temacie fotografii kulinarnej. Niestety z tego, co wiem, obecnie jest dostępna tylko w formie e-booka (ja już też się nie załapałam na wersję papierową). Gdy zaczęłam ją czytać, to miałam okazję powtórzyć sobie informacje zawarte w kursie (warto ją kupić, zanim zainwestuje się w drogie szkolenia), ale też poznać technikę typowo pod fotografię kulinarną. Już wtedy wiedziałam, że Lumix też niedługo przestanie mi starczać. I wiesz co? Niedługo potem historia jak żywcem z jakiejś książki wyciągnięta… Napisała do mnie kobitka, z którą się śledzimy na Instagramie (czytuje też mojego bloga) z pytaniem, czy zgodzę się, żeby mi wysłała swoją starą lustrzankę. Zupełnie za darmo! Wyobrażasz to sobie? Na początku było mi strasznie głupio, bo mimo, że aparat ma swoje lata, to jednak trochę kosztuje. Szczególnie jeśli jeszcze dostajesz do niego obiektyw w zestawie. Pokochałam ten aparat od pierwszego zdjęcia i choć wiem, że i tak będę musiała go za jakiś czas wymienić, to bardzo się cieszę, że go dostałam! I tutaj pozwolę sobie wydać komunikat do wszystkich, którzy dopiero chcą zacząć swoją przygodę z fotografią – nie zwlekajcie, bo nie stać Was na super drogi aparat i obiektywy. Korzystajcie z tego, co macie, albo na początek kupcie coś tańszego, a zanim zainwestujecie ciężkie pieniądze, nauczcie się techniki. Aparat sam zdjęć nie zrobi i bez podstawowej wiedzy nawet najlepszym sprzętem robi się zdjęcia do bani! Róbcie zdjęcia w świetle dziennym, to jest dużo łatwiejsze i nie będzie efektu „żarówki”, czyli żółtych zdjęć. Warto od tego zacząć, bo oświetlenie fotograficzne swoje kosztuje, a jeszcze trzeba umieć z niego korzystać. Najłatwiej jest robić zdjęcia, na których światło pada z boku. Nie tylko ułatwia to sprawę technicznie, ale tez sprawia, że zdjęcie nie wygląda płasko. Jeśli chodzi o tzw. propsy, czyli gadżety do zdjęć – miseczki, talerzyki i inne pierdolniki, to polecam wszelkie pchle targi, graciarnie itp. I nie mam na myśli sklepów z antykami czy targów staroci, gdzie sprzedawcy znają się na rzeczy, bo tam płaci się krocie. Natomiast w tych typowych graciarniach i na pchlich targach, można wyrwać coś fajnego nawet za złotówkę! Ja przez wiele lat jeździłam do kramowiska Caritasu, niestety już je zamknięto. Mam za to zaprzyjaźnionego pana na bazarku, pchli targ i sklep, który jednocześnie sprzedaje drogie antyki, ale też te wszystkie cuda wianki z niemieckich wystawek. Takie rzeczy mają klimat! A że używane… Myślisz, że w sieciowym sklepie z wyposażeniem wnętrz te naczynia są sterylnie czyste? Widziałam raz w jednym, bardzo popularnym tak zakurzony talerz, że głowa mała. Klienci tych naczyń dotykają, kaszlą na nie i kichają. Wystarczy dobrze wymyć i szafa gra! Karol, jak sam widzisz, temat fotografii kulinarnej to coś, o czym bym mogła gadać i gadać, więc po prostu polecam – szukajcie darmowych informacji w sieci! Ja ostatnio godzinami oglądam na You Tube filmy od The Bite Shot. Są co prawda po angielsku, ale żyjemy w świecie, gdy ten język umie już prawie każdy, poza tym można przecież włączyć polskie napisy 😉
Osobiste gusta kulinarne pokrywają się z tym co na blogu?
- To jest trudne pytanie! Na blogu nie ma w 100% tego, co jem, bo np. kocham frytki, lubię czasem zjeść fast food, a próżno szukać na nie przepisu na blogu… Ale takie „smaczki” puszczam czasem w moim newsletterze, więc warto się zapisać 🙂 Pewne jest to, że na blogu nie daję przepisu na coś, co mi nie smakuje. Teraz będzie troszkę trudniej, bo okazało się, że nabiał mi nie służy (a na blogu są stare przepisy z nabiałem), ale w tej kwestii mam pełne zaufanie do niemęża jako testera. Znamy swoje gusta kulinarne, wiem, że mogę mu zaufać. Nie znajdziesz u mnie zbyt wiele kuchni tradycyjnej, bo sama też nie robię w domu klasycznych kotletów mielonych, ale już znajdziesz sposób na pysznego schabowego, bo czasem robię. Wyjątkiem są wypieki. Sama bardzo rzadko piekę, więc zdarza się, że na bloga wpadnie przepis na ciasto, którego autorem jest ktoś inny. Staram się jednak dbać o jakość tych przepisów i nie polecać niczego w ciemno. Najlepszy przykład – przepis na ciasto czekoladowe od Wedla. Przepis nie mój, ale testowany przed publikacją. Sporo mnie to kosztowało, bo było tak pysznie, że zjadłam pół blaszki na jedno posiedzenie, więc poszło w biodra, ale nie żałuję! 😉
Plany kulinarne, czyli co w przyszłości w garnkach i na blogu?
- Jak wspomniałam, w przyszłości będzie mniej potraw z nabiałem, bo nie mogę go za bardzo jeść, więc technicznie będzie z tym trudno. Pojawiają się natomiast fajne zamienniki. Wiedziałeś, że można zrobić sos czosnkowy z orzechów nerkowca? Długo nie mogłam znaleźć idealnego wegańskiego sosu czosnkowego, bo brakowało mi tej kwaskowości jogurtu i gęstej, ale lekkiej konsystencji. Sos czosnkowy z nerkowców, na który daję przepis jest super, smakuje bardzo podobnie do tego z Pizza Hut! Dodatkowo co raz częściej sięgam po przepisy w stylu „zero waste”. Pesto z liści rzodkiewek? Czemu nie! Wegański majonez z zalewy od cieciorki? W to mi graj! A może sałatka z liści kalarepki? Super! Kuchnia to nie tylko smak, ale też kreatywność. Warto być otwartym i kombinować (byle nie przekombinować)! No i oczywiście mniej mięsa! Nie zamierzam nikomu narzucać, czy ma być wegetarianinem, weganinem, czy jeść wszystko, ale mięso produkowane przemysłowo, którym się obecnie zajadamy naprawdę nam za bardzo nie służy… Dodatkowo planuję zrobić lifting wszystkich dotychczas opublikowanych wpisów. Pomijając wspomnianą wcześniej „podmiankę” zdjęć chciałabym też uzupełnić je o takie informacje jak stopień trudności, kaloryczność, makro, czas przygotowania… Czy się uda? Oby, trzymaj kciuki! Jeśli natomiast chodzi o plany niezwiązane bezpośrednio z przepisami, to zamierzam zrobić reedycję bezpłatnych mini e-booków, które rozdaję za zapis na newsletter. Na razie są trzy – „Efektywnie w kuchni” o tym, jak poświęcać mniej czasu na stanie przy garach, „Jak nie wtopić na promocji?” o tym, jak nie dać się nabić w butelkę na wszelkich przecenach itp. oraz „Wielkanoc 2020”, który podpowiada jak zorganizować święta, żeby nie dostać w głowę 😉 Niestety w tym roku było mi trochę łyso, bo niedługo po wypuszczeniu tego PDF-a zaczęła się oficjalnie epidemia koronawirusa, kolejki w marketach, izolacja… Teraz mam dużo lepsze możliwości techniczne niż w momencie, gdy pisałam tamte materiały, więc chętnie ubiorę je w nową szatę graficzną. Pracuję też nad pierwszym płatnym e-bookiem o tym, jak wydawać mniej pieniędzy na jedzenie. Co prawda już kilkukrotnie przekładałam termin jego ukończenia, ale czytelnicy bloga ponaglają, bo już by chcieli kupić, więc nie mam wyjścia – muszę przyspieszyć tempo 😉 Zainteresowanych zachęcam do zapisu na mój newsletter, bo poza ciekawostkami i wspomnianymi wcześniej materiałami subskrybenci na bank dowiedzą się pierwsi o e-booku i dostaną jakąś fajną promkę!
Jakie inne pasje są z Tobą? Przecież trzeba gotować i nie zwariować.
- Inne pasje… Aż mnie korci, żeby odpowiedzieć, że moją główną pasją jest życie, tak po prostu! Brzmi banalnie, ale to prawda. Lubię wstać wcześnie, popatrzeć na wschód słońca, porozciągać się i napić kawy. Lubię w ciągu dnia wyjść do lasu, w którym nie ma ludzi, jest natomiast natura, której tak bardzo potrzebujemy, a której tak nie doceniamy… Z drugiej strony lubię też wyjść wieczorem do miasta, posiedzieć w gwarnych miejscach, poznawać interesujących ludzi. Najlepiej jeszcze to wszystko udokumentować na fotografiach, ale niestety aparat jest dość ciężki i nie zawsze mam go przy sobie. Przede wszystkim jednak lubię próbować nowych rzeczy, działać. Gdy ogłosiłam, że chcę wydać płatnego e-booka, zgłosiło się do mnie dwóch grafików z propozycją współpracy. Co ja na to? Kupiłam program, w którym będę go mogła sobie sama złożyć. Nie, nie znam się na tym, ale się nauczę! Zdjęć też kiedyś nie umiałam robić, a wyglądają coraz lepiej 😉 Gdy jeszcze chodziłam do podstawówki, to od poniedziałku do piątku miałam bardzo napięty grafik. Po szkole uczestniczyłam w zajęciach plastycznych, chodziłam na rytmikę, uczyłam się gry na flecie i pianinie. Lubiłam też pomagać młodszym dzieciakom w lekcjach. Dziś już rzadko maluję, nie gram na instrumentach, ale uwielbiam słuchać muzyki. To właśnie muzyka często mnie inspiruje przy gotowaniu czy robieniu zdjęć, wprowadza mnie w odpowiedni nastrój. Czasem to lekki jazz, np. Take Five Dave’a Brubeck’a, a czasem jakiś hip-hop, wszystko zależy od dnia, od chwili. Bo właśnie o tym często zapominamy – snujemy plany na całe życie, zamiast z niego po prostu korzystać i się nim cieszyć!
Dziękuję Aniu za rozmowę i życzę samych sukcesów i radości życia w każdym dniu 🙂
I taki własnie wywiad udzieliła mi kobieta, która często w rozmowach ze mną przez telefon podkreśla, że nie lubi długo gadać 🙂 Na szczęście opowiada o tym z taką pasją, że nie warto wchodzić w słowo i to była przemiła rozmowa. Blog Ani odwiedzam stale i Wam też serdecznie polecam zajrzeć na stronę https://opycha.pl, bo naprawdę znajdziecie tam wiele ciekawych rzeczy. nie tylko z kuchnią związanych.
Podam Wam też linki do 2 przepisów Ani, które serdecznie polecam, bo jadłem i wypróbowałem:
inne znajdziecie oczywiście na stronie 🙂
Takie fotki dań miło podziwiać.
Ale tego się nie ogląda, to się gotuje i zjada! 😉
Oj tam, oj tam 😉 Co ja zrobię, że lubię podziwiać ładne talerze, u mnie tak elegancko nie ma to chociaż u innych sobie oko nacieszę 🙂
Drugi wspaniały wywiad z cudną istotą po ziemi chodzącą.
Aniu Twojego bloga nie znam od lat, ale od kilku miesięcy i lubię patrzeć na to co tworzysz w kuchni. Czekam zawsze na kolejne i kolejne dania.
Sama jak mam chwilkę lubię też się owiać kuchenną magią, chociaż mam z mężem jeszcze wiele innych pasji 🙂
Serdeczności.
Dzięki Edi za miłe słowa! 😉
Ja się jaram zdjęciami 😀
Anią też się jaram….Anka gotuj w łazience i miej przygotowaną naprędce : Chyba się z tobą rozwiodę, zabiorę ze sobą młode,
Bo ty na moją urodę nie patrzysz już.
Chyba odejdę z wanienką, młode zobaczysz nieprędko,
A ty jak głupi z panienką zostaniesz sam.
No dobra, jesteś cudowna,kocham Cię , nawet za Twoje gadulstwo!!
Przepisy cudowne,wszelkie makarony,krewety i inne morskie stwory kocham.
Super wywiad!!!!!!!
A co na to Marek? 😀 Obawiam się, że ma krewetki i morskie stwory lepszej jakości 😉
Nie da się ukryć, że tylko w Australii jestem w stanie jeść ostrygi najlepszej jakości oraz wszelkie inne morskie stwory, łososia czy tuńczyka. Krewety są też najpyszniejsze 😉
Dopiero teraz, po publikacji bardzo dobrze widać (po objętości komentarzy), że zdjęcia dla mnie dużo znaczą 😀 I nie będę ściemniac – od jakiegoś czasu jaram się niekiedy bardziej samym zdjęciem, niż gotowaniem 😉